poniedziałek, 23 marca 2015

Informacja

Witam. Od niedawna wiem, że moja znajoma założyła bloga, a jako że czytałam jej pracę z j.polskiego, oczekuje po niej dość dużo, a no i mam nadzieję, że te oczekiwania spełni. Chciała bym więc serdecznie zaprosić was na bloga:
Pamiętajcie o komentowaniu na obu blogach!
Za niedługo następny rozdział mordki!

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 4

"Wyszłam z siodlarni,a na podjeździe zobaczyłam zaparkowane BMW X6, które najpewniej należało do matki naiwnej dziewczynki, która myśli, że jazda konna polega na siedzeniu na koniu i trzepaniu wodzami w te i we wte, krzycząc "Wio!". Jednak to, co zobaczyłam za chwilę przerosło moje najśmielsze oczekiwania..."

Z samochodu wyszedł nie kto inny jak Janek. Janek w bryczesach, toczku i kamizelce jeździeckiej. Ale skąd do cholery jasnej on wiedział, gdzie będę o tej godzinie? Ten chłopak zaczynał mnie przerażać. Przecież to, co on teraz robi oznaczało by, że mnie śledzi, a takie rzeczy w nawet najmniejszym stopniu nie są normalne.
- Hej, piękna! - mówiąc to uśmiechnął się łobuzersko i puścił do mnie oczko. Nie dość, że mnie śledził to jeszcze miał czelność się zachowywać w ten sposób. W odpowiedzi tylko prychnęłam.
- Chodź, tylko nie biegaj. - powiedziałam sztywno, gdyż nie miałam ochoty zachowywać się teraz, jakbym kiedykolwiek widziała go na oczy. Zaprowadziłam go do boksu gniadej klaczy małopolskiej, Euforii, obok którego stała skrzynka ze szczotkami. 
- Bierz szczotki i czyść konia, tylko nie pod włos. - powiedziałam, sama biorąc zgrzebło i czyszcząc z lewej strony. Jasiek szybko podłapał, jak to się powinno robić, toteż mimowolnie uśmiechnęłam się w jego stronę, co musiał zauważyć, gdyż odwzajemnił uśmiech. Spuściłam wzrok, skupiając się na czyszczeniu miejsca, w którym miał być popręg. Kiedy koń był mniej więcej czysty, zaczęłam go siodłać.
- Przenieś mi siodło. - mruknęłam do stojącego obok mnie chłopaka. Szczerze mówiąc, krępowała mnie sytuacja, w której stojący obok mnie Jaś dokładnie obserwował każdy mój ruch. Co prawda prowadziłam wiele lekcji, jednak dzisiaj czułam się wyjątkowo niezręcznie. Mogłam wręcz określić moment, w którym uśmiechał się łobuzersko w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że Jasiek stał oparty o ścianę boksu, w rękach trzymając siodło, a co ważniejsze - przypatrywał się mnie. Nie wiedziałam, ile już tak stoi, ale kiedy to zauważyłam, czułam, jak do staje rumieńców. Najchętniej zasłoniła bym teraz twarz włosami, jednak były spięte w koński ogon. Nie zwracając uwagi na swoje poliki, podeszłam do niego i bez słowa wzięłam siodło. On jednak zaczął się śmiać, co mnie bardzo zdenerwowało.
- Przynieś mi uzdę, a jeżeli jeszcze raz odwalisz coś takiego, po lekcji będziesz sprzątał wszystkie boksy. Nie żartuję. - prychnęłam, on jednak w ogóle się tym nie przejął, tylko poszedł posłusznie po uzdę, podśmiewając się cicho.
- Te trzy pierwsze z brzegu, po prawej stronie. Radziła bym poszukać wideł. - teraz to ja brałam nad nim górę. Bardzo odpowiadało mi to, że w końcu mogłam mu powiedzieć co, jak, kiedy i gdzie ma robić. Zauważyłam, że na to, co przed chwilą mu powiedziałam, mina mu zrzedła. Byłam bardzo zadowolona. Chłopak podszedł do mnie z ogłowiem w ręku. Miał tak... dziwną, ale zarazem tak uroczą minę... zaczęłam śmiać się do rozpuku, na co jego mina stała się jeszcze zabawniejsza.
- Nie ma nic zabawnego, w śmianiu się z człowieka właśnie skazanego na ciężkie roboty. - tym razem jego twarz przybrała wyraz pyska wyrzuconego na bruk psa, na co zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. O tylko prychnął w moją stronę, i przypomniał mi, że za mną stoi na wpół osiodłany koń. Skupiłam się na tym, co robiłam. Kiedy klacz była już osiodłana, wyprowadziłam ją przed padok, po czym poinstruowałam Jasia, jak właściwie ma wejść na konia. Kiedy już usadowił się prosto.
- Pierwszy raz na koniu? - zapytałam. W sumie nie chciałam wiedzieć, jednak wymagane było, aby wiedziała, jaki jest poziom jego umiejętności.
 - Nie, jeżdżę od roku, tyle że zrobiłem sobie przerwę. - byłam pod wrażeniem, gdyż nigdy nie spodziewałam się, że takiego chłopaka jak on stać na odnalezienie wspólnego języka z tymi zwierzętami.
- Mógłbyś trochę konkretniej... - westchnęłam, gdyż zaczęły mi się teraz marzyć wspólne tereny i wycieczki. "Nie, przestań o nim myśleć! To tylko zwykły idiota, który miał czelność cię śledzić!", skarciłam w myślach sama siebię.
- Mam powtórzyć? - powiedział uśmiechnięty, cały czas gładząc koni po szyi. Zaczerwieniłam się, gdyż z jego wypowiedzi nie usłyszałam ani słowa.
- Tak... - zaczęłam się jąkać. Nastała niezręczna cisza, gdyż tym razem on się zamyślił. A może po prostu się we mnie wpatrywał, gdyż czułam iż jego wzrok utkwił na moich ustach.
- Tak więc, - zaczął zupełnie trzeźwo - stępuje, kłusuje, galopuje, ostatnio skaczę niskie krzyżaki i stacjonaty. - ta informacja wzbudziła we mnie jeszcze większy respekt do niego, gdyż teraz coraz mniej osobników płci męskiej jeździ konno.
- Ok, dobrze. Ale najpierw podciągnij sobie popręg i wyreguluj strzemiona. - chłopak zabrał się właśnie do podciągania popręgu, jednak klacz nie była tym zachwycona, toteż po chwili oberwał ogonem po twarzy. Ja oczywiście zaczęłam się śmiać, na co on spiorunował mnie wzrokiem. Kiedy już zrobił to, co powinien, wyjechaliśmy na mniej więcej udeptane kółko, a ja usiadłam wygodnie na skrzynce, stojącej na środku.
- Dobra, zrób sobie z pięć, sześć kółek stępem. - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił, ukazując aparat ortodontyczny. Popędził konia, widać było, że musi dość ciężko pracować łydkami. Kiedy wykonał te sześć kółek, kazałam mu jechać dwa w kłusie anglezowanym, a potem dwa w ćwiczebnym. Ja tymczasem zabrałam się do ustawiania drągów, kiedy były już ułożone, Jasiek otrzymał ode mnie polecenie przejechanie przez nie, z obydwu stron.
- Półsiad! I daj jej łydę przed każdym drągiem, bo potyka się o własne nogi! - wrzeszczałam do niego, gdyż niesamowicie denerwował mnie ociężały krok klaczy. Pod wpływem uderzenia palcatem jednak przyśpieszyła, a Janek znów pokierował ją na drągi. Przejechał prawie że prosto, toteż należała mu się pochwała.
- W miarę dobrze, tylko następnym razem wyprostuj jej szyję. - powiedziałam, patrząc krytycznie na jego uniesione pięty, na co on automatycznie je obniżył. Wtedy pozwoliłam sobie na szczery uśmiech.
- Na następnym zakręcie przejdź do galopu. - powiedziałam, wskazując jednocześnie nie na następny, a przeciwległy zakręt, co musiało go trochę zdezorientować. Jednak posłusznie zmusił klacz do galopu. Pod trzech kółkach pozwoliłam mu przejść do kłusa i zajęłam się ustawieniem niskiej stacjonaty. Świeżo wyczyszczony drąg błyszczał w popołudniowym słońcu, a ja byłam dumna, ze stajnia chyba dobrze się prezentuje.
- Ok, przy następnym kółku najedź szeroko na przeszkodę. Możesz zagalopować. - Janek przeszedł do galopu, po czym wykonał prawię idealny skok. Bardzo mnie to ucieszyło.
~*~
Po skończonej jeździe oraz rozsiodłaniu klaczy, spojrzałam z westchnieniem na niebo, zakryte w tej chwili ciemnymi chmurami. Za chwilę dołączył do mnie Jaś, który również spojrzał w górę. Mój wzrok jednak utkwił teraz w jego białym BMW, Jezu z jaką tęsknotą ja na nie patrzyłam. Co prawda, nie gustowałam w samochodach tego typu, jednak od zawsze marzyłam o własnych czterech kołach. Chłopak musiał to zauważyć.
- Podwieźć cię może? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam to, czego nie słyszałam już od dawna - troskę. Nie, powiem, bardzo chciałam, żeby mnie zabrał do domu, jednak nie chciałam się narzucać.
- Nie, nie trzeba, pojadę rowerem. - rzuciłam tylko w odpowiedzi, idąc w stronę siodlarni. Janek pobiegł jednak za mną.
- Daj spokój, przecież zaraz będzie lać. - powiedział, jednak teraz w jego głosie nie słychać było troski, tylko zmartwienie. Musiałam przyznać mu rację, jednak nadal czułam się niezręcznie na myśl siedzenia w jego aucie.
- Tym bardziej muszę się zbierać. - przyznałam ze śmiechem - A z resztą z cukru nie jestem, nie martw się. - dodałam wyciągając ze stojącego w kącie pomieszczenia worka świeże jabłko.
- To dla mnie? - zapytał, jak gdy by naprawdę myślał, że jabłko które trzymam w ręce, jest dla niego. Ja jednak tego nie podchwyciłam, toteż tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Wróciłam do stajni, przypominając sobie o niewypełnionej karze Janka.
- Ty z resztą masz do sprzątnięcia jeszcze trzy boksy. - powiedziałam, wskazując palcem na jeden z nich. On uniósł jedną brew, wyrażając głębokie zdziwienie.
- Żądam adwokata. - prychnął, po czym zajął się szukaniem wideł. Ja natomiast przystanęłam przy boksie mojego ogierka. Zwierzak natychmiast wychylił łeb boksu i zarżał cicho. Uśmiechnęłam się do niego, najpierw gładząc ganasze, a potem bawiąc się chrapami. Musiał wyczuć jabłko w mojej kieszeni, bowiem kiedy tylko zagłębiła się w bok, jego pysk wylądował na moim ciele. Strasznie mnie to łaskotało, toteż zaczęłam się śmiać. Jaś też musiał to usłyszeć, gdyż po chwili zauważyłam go stojącego w drzwiach boksu. Coyote także musiał go wyczuć, toteż po chwili pysk siwka wylądował w kieszeni kamizelki chłopaka. On także zaczął się śmiać. Swoją drogą, Coy był bardzo urodziwym ogierem. Siwy, rosły, bardzo dobrze zbudowany hanower. Byłam bardzo dumna, iż właśnie to ja dostąpiłam zaszczytu bycia jego właścicielką. Jaś zaraził śmiechem również mnie. Śmialiśmy się razem, co najwyraźniej musiało zdezorientować ogiera, gdyż stanął teraz między nami, przestępując z kopyta na kopyta, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło. Jednak opanowałam się, kiedy tylko mi się przypomniało jabłko, na które siwek czeka z zniecierpliwieniem. Wyciągnęłam je i na płaskiej ręce podłożyłam mu je pod pysk. Kiedy tylko je capnął, usłyszeliśmy krople deszczu obijające się o dach stajni. Mina mi zrzedła, gdyż musiałam albo jechać w deszczu, albo w aucie Jaśka.
- Ja nie zmuszam, możesz jechać w tym deszczu, bo przecież z cukru nie jesteś. - mrugnął do mnie wiedząc, że w tej sytuacji i tak się zgodzę. Pewnie, gdy bym nie miałam domu tak daleko, pojechała bym rowerem. W odpowiedzi wyszczerzyłam się wrednie do cieszącego się ze swojego zwycięstwa chłopaka.
- Ok, chyba możemy już iść. - uśmiechnął się do mnie, ja mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, za co skarciłam w duchu sama siebie. Jednak Jasiek był tak pociągający. Jego sterczące na wszystkie strony świata włosy, toń czekoladowych oczu... Znowu się skarciłam. Wyszłam ze stajni, podążając za chłopakiem. Nadepnęłam jednak tak niefortunnie, iż po chwili miałam leżeć na ziemi. Tak, miałam. W locie jednak poczułam na swoich plecach czyjąś rękę, nie musiałam się domyślać, czyją. Po chwili zobaczyłam przed sobą twarz Janka, która była teraz niebezpiecznie blisko mojej. Szczerze mówiąc, wiedziałam, co się za chwilę stanie, jednak nie chciałam protestować. Był naprawdę przystojnym facetem... Z głębokich rozmyślań wyrwały mnie jego usta, które spoczęły właśnie na moich. Czułam się w tej sytuacji coraz pewniej, toteż pocałunek zmienił się z nieśmiałego w coraz bardziej namiętny. Moje ręce błądziły w jego czuprynie, natomiast jego oplotły moją talię. Przerwał nam jednak samochód, który właśnie wjeżdżał na parking. Szybko podniosłam się na nogi, odsuwając się od chłopaka, jednak mój wzrok ciągle ukradkiem lądował na jego ustach, lub oczach, w których już byłam zakochana. Uśmiechnęłam się do niego, spuszczając głowę. Staliśmy teraz we dwójkę na brukowanym parkingu, oczekując na właśnie na osobę, która miała wysiąść z grafitowej Hondy Civic. Była nią oczywiście Margaux - moja dobra przyjaciółka. Dziękowałam Bogu, że zdążyłam usłyszeć samochód. Nie wiem, jak bym się tłumaczyła Margo, gdy by zastała mnie całującą się z Jasiem. Pomachałam do dziewczyny, a ona po chwili znalazła się przy mnie. Jaś oczywiście się do niej uśmiechnął, jednak ona musiała tego nie zauważyć, gdyż nie odwzajemniła gestu, na co on zaczął rozmowę.
- Cześć. Jestem Janek. - powiedział, jeszcze bardziej się wyszczerzając, jednak nie byłam pewna, czy szczerze. Nie byłam bym zdziwiona, gdyby wolał Margo. Była wysoka, szczupła, o pięknych blond włosach i błękitnych oczach. Jednym słowem - ideał dziewczyny.
- Margaux. - odpowiedziała. Jaś wytrzeszczył oczy, gdyż zapewne jeszcze nie miał do czynienia z francuską. No, zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Ale my się już będziemy zbierać. - uśmiechnął się ponownie, po czym skierował swój wzrok na mnie. Odwzajemniłam gest.
- Nie ma problemu. - mrugnęła, raczej do mnie, niż do niego, po czym ruszyła do siodlarni. Po chwili znajdowaliśmy się przy samochodzie chłopaka. Otworzył mi drzwi z przodu. Kiedy tylko weszłam, poczułam nagły wstyd, gdyż moje buty były w opłakanym stanie. Marnym pocieszeniem było to, że jego także.
~*~
Jaś zatrzymał auto. Wyszedł, po czym znów otworzył mi drzwi. Podał mi także rękę, jednak ja nie skorzystałam z pomocy. Nie lubię, kiedy nie mogę robić czegoś sama, tak jak ja tego chcę. Czuje się w takich sytuacjach dość nieswojo.
Odprowadził mnie pod drzwi, po czym objął w talii, przyciągając do siebie. "Zuza, znasz tego chłopaka zaledwie jeden dzień! Nie rób tego!" - w mojej głowie kłębiły się różne myśli na jego temat, zarówno te złe, jak i dobre. Po chwili jednak zauważyłam jego usta, od których dzieliły mnie milimetry. Jedyne co mogłam zrobić, to odwrócić głowę, toteż spoczęły one na moim policzku.

--------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że rozdział czwarty Wam się spodoba, Miśki. Zapraszam do komentowania! Chciała bym również podziękować, za wasze reakcje, gdyż poprzedni otrzymał tytuł "arcydzieła" cztery razy! Także dziękuje autorce opowiadania "Porażki są po to, by zauważać błędy", gdyż to jej komentarzy najbardziej mnie motywują. Wielkie dzięki! Zapraszam także na mojego aska, gdzie także możecie wyrażać swoje opinie o blogu ;)

3 komentarze = 5 rozdział

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 3

"Będę u Ciebie w domu o 17.
Jaś.
To co zobaczyłam na tej kartce zdziwiło mnie, gdyż w sumie nie wiedziałam, czego mam się po chłopaku spodziewać."


Do mojej głowy napływały kolejne, coraz to gorsze myśli na temat tego chłopaka. Jednakże, razem z każdą z nich do mojej głowy napływała także wizja jego intrygujących, czekoladowych tęczówek. Co więcej, tęczówek, do których cholernie się przywiązałam. Bałam się tej myśli. W tej chwili bałam się praktycznie wszystkiego, co związane było z Jasiem...Janem. Nie powinnam zdrabniać jego imienia, przynajmniej sądziłam, że to nie na miejscu. Ugh! Miałam dość już tego wszystkiego. Tego cholernego chłopaka, jego cholernie dobrych oczu i moich coraz dziwniejszych myśli. Przytłaczało mnie to, a ja ukazywałam właśnie swoją słabość. 
- Oh, I believe in yesterday... - szybko szeptałam słowa mojej ulubionej piosenki. Przez nerwy, które towarzyszyły mi przy tej czynności, co chwilę musiałam łapać oddech. - Suddenly... I'm not half the man I used to be. There's shadow hanging over me. Oh yesterday came suddenly... - mój oddech powoli się uspokajał, tak samo jak to, co działo się w mojej głowie. Znów westchnęłam, jednak przy wypuszczaniu powietrza przebiegł po mnie miły dreszcz, który zachęcił mnie do życia. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, jednak tym razem szczery. Nadal miałam w rękach świstek papieru, o czym chyba zapomniałam. Zgniotłam go, jednak zamiast wyrzucić, schowałam do kieszeni spodni. Humor jednak diametralnie mi się zmienił, kiedy tylko wyszłam z kamieniczki. Od razu obiegło mnie to dziwne, niekomfortowe uczucie. Kogoś wzrok właśnie spoczął na mojej części ciała, jednak nie mogłam stwierdzić, na której konkretnie. Byłam niemalże pewna, że to był Janek, jednak nie chciałam się odwracać, gdyż znowu była bym zmuszona nawiązać z nim kontakt wzrokowy, a wtedy utonęła bym w jego oczach. Przyśpieszyłam kroku, idąc w stronę ciasnych alejek prowadzących do centrum miasta. Lubiłam je, gdyż codziennie można było zobaczyć na nich coś nowego. Szczególnie urzekający był zapach, codziennie świeżo wystawianych kwiatów, gdyż przynajmniej połowa z nich usiana była kwiaciarniami. Co prawda droga przez te kręte uliczki byłam dość sporo dłuższa, jednakże zawsze uznawałam, że warto wcześniej wstać. Droga do pracy minęła mi dość krótko, a urokliwy zapach najróżniejszych kwiatów zdecydowanie pomógł mi zapomnieć o wszystkich niezręcznych sytuacjach z ostatnich dni. Nie tylko piosenki bowiem pomagały mi się odstresować. Do budynku kawiarenki weszłam tylnymi drzwiami. Od razu weszłam do szatni, aby założyć swój fartuch i przemyśleć plan na dzisiejszy dzień. W sumie nie miałam dzisiaj nic ważniejszego do zrobienia. Moja zmiana trwała zaledwie cztery godziny, toteż postanowiłam sprawdzić, co słychać u mojego kochanego ogierka.
~*~
Czas spędzony w pracy minął mi dość krótko, może dlatego, iż w kawiarni nie pojawili się żadni nieproszeni goście. Siedemnasta. Doszłam do wniosku, iż jeżeli faktycznie miała bym się wybrać do stajni, to mogłam być pewna faktu, że wrócę stamtąd zdecydowanie później. Ni stąd, ni zowąd usłyszałam pierwsze dźwięki mojego dzwonka, wydostające się z torebki. Wyjęłam z niej telefon,  jednym ruchem odebrałam połączenie od Pani Ani, po czym przyłożyłam aparat do ucha.
- Dzień dobry! - w sumie nie wiedziałam, po co moja instruktorka miała bym do mnie dzwonić, jednak od razu mogła ją powiadomić, ze mam zamiar dzisiaj przyjechać.
- Witam, Zuza. Czy mogła byś poprowadzić dzisiaj lonżę, o godzinie 17? - w sumie nie byłam zdziwiona tą propozycją, gdyż byłam jedyną osobą w stajni, która zdała na srebrną odznakę Polskiego Związku Jeździeckiego. Oczywiście, wolała bym wybrać się na jakiś teren, czy po prostu posiedzieć z moim wierzchowcem w jego boksie, jednak nie przeszkadzało mi prowadzenie lekcji, dla prawdopodobnie dwunastoletniej dziewczyny, która tak się zmęczy na pierwszej lekcji, że już więcej się w stajni nie pojawi. Doskonale znałam ten scenariusz.
- Tak, oczywiście, nie ma problemu. Będę w stajni 0 16:30. - uśmiechnęłam się pod nosem, bowiem będę miała co robić w godzinach siedemnasta, po siedemnastej.
- Mam nadzieję, że nie zrobię Ci problemu, po prostu nie mogę być o tej godzinie w stajni. - czułam, jak zaczyna się martwić, gdyż Pani Ania świetnie nadawała się się na moją drugą matkę. Po prostu, opiekowała się mną, a ja nie miałam nic przeciwko.
- Nie, w ogóle! Na prawdę nie będzie problemu. - uśmiechnęłam się, bardzo zadowolona z tego, że chociaż jedna osoba na tym świecie traktuje mnie tak, jak się powinno traktować normalnego człowieka. Po gorącym pożegnaniu rozłączyłam się i przyśpieszyłam kroku, gdyż przeprowadziłam się nie dawno, toteż odkopanie bryczesów ze stert ciuchów nadal leżących w kartonach obok pustej szafy zajmie mi pewnie dość dużo czasu. Wiem. Jestem leniwa, i nie, nie jestem z tego dumna. Naprawdę staram się to zmienić, jednak czasami dopadnie mnie takie uczucie, że najchętniej nie wstawała bym z łóżka do godziny trzynastej, jednak dotychczas skutecznie udawało mi się to zwalczać. W mgnieniu oka doszłam miałam przed sobą drzwi z drewna z dębowego, po których otwarciu z kolei ukazał mi się przedsionek z mojego mieszkania. Weszłam, zdejmując trampki i lekko się rozciągając, gdyż cały dzień stania w jednej pozycji potrafi dać się we znaki. Szybko wstawiłam do mikrofali kawałek wczoraj zamówionej pizzy, po czym zabrałam się do jedzenia jej, oczywiście przed telewizorem. Mimo tego, co mogą stwarzać pozory, nie oglądałam telewizji w dużych ilościach, wręcz przeciwnie. Uwielbiałam poezję, w szczególności Norwida i Słowackiego. Ta miłość zaczęła się w podstawówce, kiedy to dość często musiałam się uczyć różnych wierszy na pamięć. Zdaje mi się, że do teraz potrafiła bym zarecytować "Panią Twardowską", czy "Powrót Taty", z czego jestem bardzo dumna. Kiedy już zjadłam pizze, poszłam zmyć talerz, a następnie do pokoju. Ze sterty książek wygrzebałam zbiór poezji Krasickiego, po czym zagłębiłam się w lekturze. 
~*~
Muszę przyznać, że w tej lekturze zagłębiłam się aż zanadto, gdyż kiedy włączyłam telefon, aby sprawdzić godzinę, ukazała mi się za piętnaście czwarta. Cała się zestresowałam, gdyż nie dorobiłam się jeszcze samochodu, toteż wszędzie jeździłam rowerem. Aby zdążyć, musiałam wyjechać co najmniej o szesnastej piętnaście. W pośpiechu dorwałam się do pierwszego lepszego kartonu, wyrzucają z niego wszystko, co się w nim znajdowało. Bryczesy były niemalże na samym dnie, jednak cieszyłam się, że nie musiałam przekopywać następnego pudła. Szybko spakowałam to, co trzeba i pędem ruszyłam do drzwi, obok których stał mój rower, górski oczywiście. W pośpiechu zniosłam go z drugiego piętra, po czym jak szalona popedałowałam w kierunku stajni.
Szesnasta trzydzieści osiem. Kiedy tylko wjechałam przez bramę wjazdową, poczułam zapach koni, który należał do tych rzeczy, które mnie uspokajają. Szybko dostałam się do szatni, w pośpiechu założyłam bryczesy, po czym udałam się do siodlarni. Jak na złość, ktoś powiesił siodło oraz tranzelkę na niemalże najwyższym wieszaku, a jako że nie należę do najwyższych, miałam niemałe trudności, aby zdjąć sprzęt. W końcu jednak mi się to udało. Wyszłam z siodlarni,a na podjeździe zobaczyłam zaparkowane BMW X6, które najpewniej należało do matki naiwnej dziewczynki, która myśli, że jazda konna polega na siedzeniu na koniu i trzepaniu wodzami w te i we wte, krzycząc "Wio!". Jednak to, co zobaczyłam za chwilę przerosło moje najśmielsze oczekiwania...


--------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że wam się spodoba!
Tym czasem, mam trochę informacji. Pierwsze primo, zrezygnowałam z usuwania pierwszego rozdziału, gdyż pomimo, że nadal jestem zdania, iż jest fatalny... po prostu chcę go sobie zostawić.
Drugie primo, zmieniłam zdjęcie Zuzy, gdyż uważam, że te aktualne bardziej pasuje do jej charakteru, mam nadzieję, że wam też się spodoba. I trzecie primo:

Chciała bym serdecznie pozdrowić rzekomą Julię, która w niezwykle obraźliwym liście wypomniała mi, iż nie napisałam prologu. Powiem tylko, iż nie udało Ci się mnie sprowokować, próbuj dalej, moja droga!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

środa, 11 marca 2015

Rozdział 2

"Kiedy dotknął mojego biustonosza, gwałtownie się odsunęłam, jednak jego ręka była dosłownie "przyklejona" do mojego ciała, toteż koszulka się rozdarła, jednak nie było to znaczne. Nie wahałam się. Od razu spoliczkowałam faceta, a po incydencie - nie informując o niczym Meli - wybiegłam z klubu."*

Otworzyłam oczy, jednakże za chwilę do ich zamknięcia zmusiły mnie ostre promienie słoneczne wpadające do mojego pokoju, co chwile zakrywane przez cień drzewa rosnącego niedaleko okna. Zaiste, dzień mógłby być wręcz idealny, gdyby nie fakt, iż w mojej głowie ciągle na nowo odradzała się krępująca dla mnie sytuacja. Szybkim ruchem zdjęłam z siebie cienką kołdrę, po czym wygięłam się, siadając na łóżku. Palcami u stóp lekko dotknęłam nagrzanego od słońca dywanu, w efekcie czego przeszedł mnie miły dreszcz. Wstałam, przeciągając się i ziewając. Szybko poszłam do łazienki, wzięłam gorący prysznic, po czym zaczęłam zakładać na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Kiedy biała bluzka oraz szorty w takim samym kolorze spoczęły na moim ciele, z szuflady pod umywalką wygrzebałam grzebień, którym zaczęłam przeczesywać długie do mniej więcej połowy kręgosłupa, poplątane kosmyki kasztanowych włosów. Spięłam je w kok, po czym udałam się do kuchni, aby przygotować śniadanie. Kiedy tylko przyszły mi na myśl ciepłe tosty, mój organizm dał o sobie znać, toteż szybko wrzuciłam chleb do tostera.
W trakcie jedzenia ukradkiem spojrzałam na zegar wiszący na stojącej przede mną ścianie. Ósma pięćdziesiąt siedem. Miałam godzinę i trzy minuty aby dotrzeć do położonej na rynku kawiarenki, w której pracowałam. Zdawałam sobie sprawę, iż stanowisko baristy nie jest może zbyt ambitnym zajęciem, aczkolwiek 1200 zł miesięcznie w pełni wystarczało na kupno jedzenia oraz płacenie rachunków, bowiem mieszkałam sama, w oddalonej o 2,5 kilometra w linii prostej od centrum, małej, aczkolwiek - moim zdaniem - przytulnej kawalerce. Wzięłam ostatni łyk soku, zmyłam naczynia, po czym w biegu chwyciłam torebkę, założyłam trampki, zakluczyłam i udałam się w kierunku mojego miejsca pracy. Droga była przyjemna, bowiem gdy tylko wyszłam, moje ciało oplotły promienie lipcowego słońca. Piętnaście minut przed rozpoczęciem mojej zmiany ukazał mi się szyld kawiarenki "Pomarańcza". Przyśpieszyłam kroku, a do samego lokalu praktycznie wbiegłam. Udałam się na zaplecze, po drodze witając się z moją szefową, a zarazem właścicielką restauracji Agnieszką, oraz inną pracownicą Izabelą. Szybko dobrałam się do mojej szafki, a po jej otwarciu chwyciłam czarny fartuch z logo kawiarni oraz z wyszytym moim imieniem. Westchnęłam, po czym uśmiechnęłam się patrząc na zegar. Za ladą stanęłam równo dziewiątej. Było wcześnie, toteż zapełnione były tylko dwa stoliki. Zniesmaczył mnie widok całującej się pary, gdyż przypomniał mi on tylko o dość niezręcznym zdarzeniu z wczoraj. Odwróciłam twarz, patrząc na ekspres do kawy, obok którego piętrzyły się papierowe kubki o różnych gabarytach. Oplotłam twarz rękoma, gdyż do moich oczu napływało coraz więcej łez. Usłyszałam dzwonek, co oznaczało, że klient właśnie przekroczył próg pomieszczenia. Nie wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić. Czy podnieść się, z twarzą zalaną łzami oraz szklistymi oczami, czy też udawać, że po prostu gdzieś wyszłam? Wygrała propozycja pierwsza, toteż gdy cała w łzach podniosłam się, reakcja trzydziestoletniego może mężczyzny była dość oczywista. Skrzywił się, jednak ani myślał o zapytaniu się, czy wszystko u mnie w porządku. Bardzo dobrze, gdyż nie byłam w tej chwili w humorze do opowiadania, dlaczego jestem w takim a  nie innym stanie. 
- Poproszę duże latte i kawałek ciasta czekoladowego. - powiedział, bardzo cicho
Kiwnęłam tylko głową na znak, że przyjęłam do wiadomości jego zamówienie i skierowałam się w stronę stojącego za mną ekspresu do kawy. Włożyłam saszetkę, powciskałam kilka guzików, kubek położyłam tam gdzie trzeba, a po chwili kawa była gotowa. Szybko podeszłam do szafki zawieszonej nad lodówką, aby wyjąć z niej czysty talerzyk, na którym za chwilę pojawił się kawałek ciasta czekoladowego, a obok niego widelczyk. Wszystko to podałam klientowi, po czym zaczęłam nabijać rachunek. 
- To będzie razem dwanaście pięćdziesiąt. - powiedziałam, jednocześnie promiennie się uśmiechając, co miało zamaskować wysychające już łzy. Mężczyzna zaczął szukać drobnych w portfelu, a po chwili na ladzie wylądowały banknot dziesięciozłotowy, dwuzłotówka i moneta pięćdziesięcio-groszowa. Wzięłam pieniądze z lady i umieściłam w kasie. Przez ten czas trochę się uspokoiłam, toteż wyglądałam znacznie lepiej. Miałam nadzieję, iż już dzisiaj nie doprowadzę się do tego stanu, gdyż źle by się to odbiło na mojej pensji. Zamknęłam powieki, zamyślając się na chwilę. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie dzwonek oznaczający przybycie następnego klienta. Otworzyłam szeroko oczy, uśmiechając się. Młody chłopak podszedł do lady, opierając się o nią łokciem.
- Pamiętasz mnie? - zapytał ze zmieszaniem na twarzy. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, po czym cały wczorajszy wieczór przeleciał mi przed oczami. Miałam przed sobą te sytuację już dzisiaj kilka razy, jednak w tej chwili nie mogłam już tego wytrzymać. Chciałam jednak zachowywać się dość poważnie, toteż zacisnęłam usta i zignorowałam jego pytanie.
- Co panu podać? Polecam muffiny jagodowe, świeżo pieczone. - wycedziłam przez zęby, starając się nie okazywać żadnych emocji, jednak nie najlepiej mi to wyszło.
- Słuchaj, naprawdę cię przepraszam, wtedy nie wiedziałem, co mam zamiar zrobić. - gdy tylko dobiegły do mnie te słowa, miałam ochotę wyśmiać go ironicznie. To, co powiedział nie zrobiło na mnie wrażenia.
- Albo Pan coś zamawia, albo proszę opuścić lokal. - znów cedząc przez zęby starałam się wypowiedzieć, nie okazując emocji, jednak akcent na "opuścić" wyraźnie zdemaskował moje zdenerwowanie oraz wściekłość.
- Dobrze, w takim razie poproszę te cholerne jagodowe muffiny. - powiedział, najwyraźniej równie wściekły, jednak najprawdopodobniej dlatego, iż nie dałam mu się okręcić wokół palca. Byłam bardzo zadowolona z jego reakcji. Szybko podeszłam po talerzyk, nałożyłam ciastko a obok niego spoczął widelczyk do ciasta.
- Proszę bardzo. To będzie pięć złoty. - uśmiechnęłam się sztucznie, a słowa wylatywały ze mnie jak z gadającej lalki. Na ladzie wylądował banknot o nominale stu złotych, który zapewne miał doprowadzić mnie do białej gorączki, gdyż nie wiedziałam, czy będę miała jak to rozmienić. Na szczęście, miałam, a gdy chłopak zabierał pieniądze z lady, posłałam mu uśmiech, który po chwili przekształcił się w grymas, mający wyrażać moje obrzydzenie w stosunku do jego osoby. On spiorunował mnie wzrokiem, jednak ani myślał o zabraniu mufinny ze sobą. Wyszedł bez słowa. Westchnęłam, gdyż nie wiedziałam co zrobić z ciastkiem. W końcu sama je zjadłam, gdyż inaczej musiała bym ten smakołyk zapewne wyrzucić. 
O trzynastej moja zmiana dobiegła końca. Schowałam fartuch do szafki, pozmywałam pozostawione przeze mnie w zlewie brudne naczynia po czym udałam się na zaplecze, aby wyjść tylnymi drzwiami. Pogoda była dokładnie taka sama, jak rankiem. Słońce świeciło, a błękit nieba nie był zmącony przez chociażby najmniejszą chmurę. Głęboko wciągnęłam powietrze, próbując cieszyć się pogodą i dzisiejszym dniem, jednak nie było to dla mnie łatwe. Skierowałam swój krok do domu.
W połowie drogi, wyciągnęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Trzynasta osiemnaście. Gdy wyłączałam go, w szybce zauważyłam jednak coś, a raczej kogoś, przez co znów przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. W każdej chwili byłam gotowa do szaleńczego biegu, jednak mój dom był niedaleko, toteż postanowiłam udawać, że go nie widzę. Jednak nie trwało to długo, gdyż niecałe pięćset metrów przed moim upragnionym schronieniem ukradkiem zauważyłam podnoszącą się rękę chłopaka. W jednej chwili zaczęłam biec, jednak on zdążył chwycić mój łokieć. Szarpnął nim, zatrzymując mnie, przez co prawie się przewróciłam. Stanęłam, jednak nie planowałam zostawać w tym miejscu długo.
- Co ty sobie wyobrażasz człowieku?! Że co?! Możesz tak po prostu do mnie podchodzić i co?! Co ty sobie w ogóle myślisz?! - nie panowałam nad tworzącymi się co chwilę nowymi pytaniami, przez co trochę go zdezorientowałam. Miałam nadzieję, że w ten sposób sprawię, aby ten chłopak raz na zawsze się ode mnie odczepił.
- Słuchaj mnie, chociaż chwilę... - powiedział, nareszcie puszczając mój łokieć, z którego powoli zaczynała odpływać krew
- A niby czemu? Nie sądzę, abyś miał mi coś ciekawego do powiedzenia. - prychnęłam w jego stronę, jednocześnie z całej siły kopnęłam leżący niedaleko mnie kamień, on jednak sprawnie wykonał unik, przez co uniknął uderzenia, które - nawet jeżeli zostały by mu zadane - nie było by zbyt bolesne.
- Ja naprawdę wtedy nie panowałem nad sobą rozumiesz?! NIE CHCIAŁEM TEGO! - zaczął się unosić, najwyraźniej sfrustrowany tym, że dotąd nie chciałam uwierzyć w żadne z jego słów, a cała sytuacja nie miała w najbliższym czasie się zmieniać. Korzystając z chwili nieuwagi chłopaka, puściłam się biegiem w kierunku niewielkiej kamieniczki, w której znajdowała się moja kawalerka. Czułam na swoich plecach jego oddech, jednak nie miałam siły odwrócić się i sprawdzić, czy on naprawdę za mną biegnie. Moim jedynym celem było teraz zamknięcie się w jednym z przytulnych kątów mojego domu. 
~*~
Dzień później

Wstałam, cała w nerwach. Prawie w ogóle nie spałam, ze względu na wczorajszą sytuację. W gruncie rzeczy, chłopak jest dupkiem, aczkolwiek niezwykle pociągającym. Westchnęłam, aby uporządkować w głowie myśli, które dotąd kłębiły się bez żadnego ładu i składu. Muszę wyznać, iż zawsze w takich sytuacjach nuciłam sobie jedną z piosenek Beatelsów, Nirvany czy Black Veil Brides. Uspokajało mnie to, sama nie wiem, w jaki konkretnie sposób, aczkolwiek ważne było to, że działało. 
- Yesterday...All my troubles seemed so for away - nuciłam wstając i udając się do łazienki, aby następnie wziąć zimny prysznic. - Now it looks as though they're here to stay - szeptałam kolejne wersy, coraz bardziej się rozluźniając. Po odświeżeniu się, uczesaniu oraz ubraniu skierowałam swój krok do kuchni, aby zrobić sobie coś na śniadanie. Muszę przyznać, iż mimo nieprzespanej nocy wstałam bardzo wcześnie. Gdy kończyłam śniadanie nie było jeszcze ósmej, jednak postanowiłam iść do pracy dłuższą drogą, gdyż pogoda nie zmieniła się od wczoraj. Kiedy tylko wyszłam, zauważyłam na wycieraczce kartkę, co więcej - z napisanym na niej moim imieniem. Ostrożnie podniosłam przedmiot, po czym zabrałam się za rozchylanie rogów.
Będę u Ciebie w domu o 17.
Jaś.
To co zobaczyłam na tej kartce zdziwiło mnie, gdyż w sumie nie wiedziałam, czego mam się po chłopaku spodziewać.

--------------------------------------------------------------------

*Pomysł umieszczenia fragmentu poprzedniego rozdziału od Ani, autorki "You Saved My Life, Jaś"

Jest rozdział drugi, mam nadzieję, że w waszej opinii jest trochę lepszy od pierwszego, który - według mnie okazał się być totalną porażką. 1595 słów jedynie, następnym razem postaram się o więcej. Następny rozdział opublikuję, kiedy pojawią się trzy opinie ;)
PS: Wiem, wiem, że przed chwilą był Remek, a teraz Jasiu, no ale jeden odcinek wystarczył <3
Zapraszam na ask'a: http://ask.fm/FlorenceMontrose

wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 1

Leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit. Z zewnątrz dobiegały do mnie dźwięki ptaków, śpiewających najróżniejsze melodie. Ja jednak chciałam się odciąć od wszystkich otaczających mnie bodźców, które uznaje się za pozytywne. Moja sytuacja bowiem nie była dość ciekawa. Mianowicie niecałą godzinę temu rzucił mnie chłopak, do którego coś czułam. Myślałam, że będę mogła mu ufać, jednak jeden SMS wystarczył, aby zniszczyć moje samopoczucie. Aluzja co prawda dość krótka, jednak odciskająca głębokie piętno. Z głębokich przemyśleń wyrwał mnie "Rehab" będący jednocześnie moim dzwonkiem. Była to Mela. Jedna z osób, które trudno nazwać znajomymi, jednak nie zaliczała się ona także do moich przyjaciół.
- Tak? - prychnęłam oschle w stronę słuchawki
- Nie wkurzaj się! No nie moja wina, że Damian cię rzucił...
- Słuchaj! Możesz nie wpieprzać się w moje prywatne sprawy, zrozumiano?!
- Dobra, dobra! Uspokój się, chciałam się tylko zapytać, czy pójdziesz ze mną wieczorem na imprezę, ale jak nie, to nie! - dziewczyna rozłączyła się, podejrzewam, że ze złością.
W pierwszej chwili, z wściekłością rzuciłam telefon w kąt pokoju. Odczekałam chwilę. Usiadłam - tym razem spokojnie - na łóżku. Podniosłam głowę, po czym wbiłam wzrok w dywan. Wiedziałam, że to nie wina Meli, jednak od dłuższego czasu miotały mną emocje. Westchnęłam. A może powinnam jednak iść na tę imprezę? W sumie mogła bym iść, głównie w celu wyluzowania się, gdyż nie ma w tym chyba nic złego, nieprawdaż?
Podniosłam swój telefon, który dość ucierpiał podczas wypadku. Miał zbitą szybką, jednak nadal był zdolny do użytku. Wybrałam numer Meli. Odebrała po trzech sygnałach.
- Tak? - zapytała tonem dokładnie takim samym, jak ja niedawno
- Słuchaj Mela... przepraszam. Wiem, że to nie Twoja wina, ale...
- Dobra, dobra. Będę u ciebie o 19:00 - przerwała mi w pół słowa, jednak mówiła o wiele weselszym tonem.
- Ok, pa, czekam. - rozłączyłam się.
19:00. Dobra. Mam półtorej godziny. Zaczęłam oczywiście od tego, co ja w ogóle na siebie włożę. Po niedługiej  chwili uznałam, że w sumie nie mam na czego na siebie włożyć. Po żmudnym przeszukaniu udało skomponować taki zestaw. Miałam jeszcze czas, aby zająć się moją fryzurą oraz makijażem, jednak musiałam się spieszyć. Umalowałam się standardowo: mocno podkreślone oczy oraz usta. Kiedy zabierałam się za układanie włosów, usłyszałam dzwonek do drzwi. W jednej ręce trzymając gumkę do włosów, a w drugiej rozwalającego się powoli koka wrzasnęłam do Meli, że może wejść, a później, żeby jeszcze chwilę na mnie poczekała. Po mimo nakazu, aby zrobiła to posłusznie w salonie, po chwili zauważyłam ją w drzwiach łazienki.
- No, muszę powiedzieć, że nieźle się odszczeliłaś. - przyznała, pogwizdując
- Aha, dzięki - powiedziałam z gumką do włosów w ustach, przez co mogło to zabrzmieć trochę niewyraźnie.
- A na mieście chodzą pogłoski, że ty raczej stronisz od imprez, wiesz? - westchnęła z szerokim uśmiechem. Z Damianem nigdy nie byłam na imprezie...ugh, ale to boli. Czy, czy ja naprawdę go kochałam? Czemu, dlaczego? Przecież, przecież wszyscy mówili, że do dupek. A ja - głupia - musiałam poczuć do niego to cholerne uczucie, zwane miłością. Czułam, jak łza zlatuje mi po policzku, jednak szybko ją starłam, aby nie zaprzepaścić dobrze wyglądającego makijażu. Wymusiłam na swojej twarzy uśmiech.
- To tylko pogłoski! - powiedziałam, jednak sama słyszałam mój łamiący się głos
- Ja...ja przepraszam. - powiedziałam Mela spuszczając głowę
- Nie, to nie Twoja wina, nie martw się. - pocieszyłam ją, poklepałam po plecach i postanowiłam, żebyśmy wreszcie wyszły, bo się spóźnimy. Do klubu nie miałyśmy daleko, toteż doszłyśmy w niecałe dwadzieścia minut.
Kiedy tylko tam weszłam, poczułam smród alkoholu, papierosów i może...narkotyków? Sama nie wiem, dlaczego i po co dałam się w to wciągnąć, ale mus to mus, teraz w końcu wyjść nie mogę. Muzyka obiegła moje uszy, dzięki czemu doznałam niezłego wstrząsu, gdyż była to jedna z pierwszych moich imprez w klubie.
~*~
Byłam już dość nieźle upita. Śmiałam się głośno, próbując przekrzyczeć muzykę. Co chwilę tańczyłam z innym facetem, jednak - na moje szczęście - żaden z nich nie przypominał Damiana. Odwróciłam się, gdyż poczułam na swoich biodrach dotyk jakiegoś chłopaka. Kiedy zobaczyłam jego mordę...ach! Jednak, jego ręce znajdowały się teraz pod moją bluzką i niebezpiecznie zbliżały się do moich piersi. Kiedy dotknął mojego biustonosza, gwałtownie się odsunęłam, jednak jego ręka była dosłownie "przyklejona" do mojego ciała, toteż koszulka się rozdarła, jednak nie było to znaczne. Nie wahałam się. Od razu spoliczkowałam faceta, a po incydencie - nie informując o niczym Meli - wybiegłam z klubu.

--------------------------------------------------------------------

No i jest, rozdział pierwszy. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie wszystkim, ale jednak ;)
EDIT: Wiem, że krótki i nieciekawy, no ale trochę się rozkojarzyłam przy pisaniu. Moja wina. Mam nadzieję, że sprawy prywatne pozwolą mi się bardziej skupić przy pisaniu następnego.

Czytasz = Komentujesz