poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 4

"Wyszłam z siodlarni,a na podjeździe zobaczyłam zaparkowane BMW X6, które najpewniej należało do matki naiwnej dziewczynki, która myśli, że jazda konna polega na siedzeniu na koniu i trzepaniu wodzami w te i we wte, krzycząc "Wio!". Jednak to, co zobaczyłam za chwilę przerosło moje najśmielsze oczekiwania..."

Z samochodu wyszedł nie kto inny jak Janek. Janek w bryczesach, toczku i kamizelce jeździeckiej. Ale skąd do cholery jasnej on wiedział, gdzie będę o tej godzinie? Ten chłopak zaczynał mnie przerażać. Przecież to, co on teraz robi oznaczało by, że mnie śledzi, a takie rzeczy w nawet najmniejszym stopniu nie są normalne.
- Hej, piękna! - mówiąc to uśmiechnął się łobuzersko i puścił do mnie oczko. Nie dość, że mnie śledził to jeszcze miał czelność się zachowywać w ten sposób. W odpowiedzi tylko prychnęłam.
- Chodź, tylko nie biegaj. - powiedziałam sztywno, gdyż nie miałam ochoty zachowywać się teraz, jakbym kiedykolwiek widziała go na oczy. Zaprowadziłam go do boksu gniadej klaczy małopolskiej, Euforii, obok którego stała skrzynka ze szczotkami. 
- Bierz szczotki i czyść konia, tylko nie pod włos. - powiedziałam, sama biorąc zgrzebło i czyszcząc z lewej strony. Jasiek szybko podłapał, jak to się powinno robić, toteż mimowolnie uśmiechnęłam się w jego stronę, co musiał zauważyć, gdyż odwzajemnił uśmiech. Spuściłam wzrok, skupiając się na czyszczeniu miejsca, w którym miał być popręg. Kiedy koń był mniej więcej czysty, zaczęłam go siodłać.
- Przenieś mi siodło. - mruknęłam do stojącego obok mnie chłopaka. Szczerze mówiąc, krępowała mnie sytuacja, w której stojący obok mnie Jaś dokładnie obserwował każdy mój ruch. Co prawda prowadziłam wiele lekcji, jednak dzisiaj czułam się wyjątkowo niezręcznie. Mogłam wręcz określić moment, w którym uśmiechał się łobuzersko w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że Jasiek stał oparty o ścianę boksu, w rękach trzymając siodło, a co ważniejsze - przypatrywał się mnie. Nie wiedziałam, ile już tak stoi, ale kiedy to zauważyłam, czułam, jak do staje rumieńców. Najchętniej zasłoniła bym teraz twarz włosami, jednak były spięte w koński ogon. Nie zwracając uwagi na swoje poliki, podeszłam do niego i bez słowa wzięłam siodło. On jednak zaczął się śmiać, co mnie bardzo zdenerwowało.
- Przynieś mi uzdę, a jeżeli jeszcze raz odwalisz coś takiego, po lekcji będziesz sprzątał wszystkie boksy. Nie żartuję. - prychnęłam, on jednak w ogóle się tym nie przejął, tylko poszedł posłusznie po uzdę, podśmiewając się cicho.
- Te trzy pierwsze z brzegu, po prawej stronie. Radziła bym poszukać wideł. - teraz to ja brałam nad nim górę. Bardzo odpowiadało mi to, że w końcu mogłam mu powiedzieć co, jak, kiedy i gdzie ma robić. Zauważyłam, że na to, co przed chwilą mu powiedziałam, mina mu zrzedła. Byłam bardzo zadowolona. Chłopak podszedł do mnie z ogłowiem w ręku. Miał tak... dziwną, ale zarazem tak uroczą minę... zaczęłam śmiać się do rozpuku, na co jego mina stała się jeszcze zabawniejsza.
- Nie ma nic zabawnego, w śmianiu się z człowieka właśnie skazanego na ciężkie roboty. - tym razem jego twarz przybrała wyraz pyska wyrzuconego na bruk psa, na co zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. O tylko prychnął w moją stronę, i przypomniał mi, że za mną stoi na wpół osiodłany koń. Skupiłam się na tym, co robiłam. Kiedy klacz była już osiodłana, wyprowadziłam ją przed padok, po czym poinstruowałam Jasia, jak właściwie ma wejść na konia. Kiedy już usadowił się prosto.
- Pierwszy raz na koniu? - zapytałam. W sumie nie chciałam wiedzieć, jednak wymagane było, aby wiedziała, jaki jest poziom jego umiejętności.
 - Nie, jeżdżę od roku, tyle że zrobiłem sobie przerwę. - byłam pod wrażeniem, gdyż nigdy nie spodziewałam się, że takiego chłopaka jak on stać na odnalezienie wspólnego języka z tymi zwierzętami.
- Mógłbyś trochę konkretniej... - westchnęłam, gdyż zaczęły mi się teraz marzyć wspólne tereny i wycieczki. "Nie, przestań o nim myśleć! To tylko zwykły idiota, który miał czelność cię śledzić!", skarciłam w myślach sama siebię.
- Mam powtórzyć? - powiedział uśmiechnięty, cały czas gładząc koni po szyi. Zaczerwieniłam się, gdyż z jego wypowiedzi nie usłyszałam ani słowa.
- Tak... - zaczęłam się jąkać. Nastała niezręczna cisza, gdyż tym razem on się zamyślił. A może po prostu się we mnie wpatrywał, gdyż czułam iż jego wzrok utkwił na moich ustach.
- Tak więc, - zaczął zupełnie trzeźwo - stępuje, kłusuje, galopuje, ostatnio skaczę niskie krzyżaki i stacjonaty. - ta informacja wzbudziła we mnie jeszcze większy respekt do niego, gdyż teraz coraz mniej osobników płci męskiej jeździ konno.
- Ok, dobrze. Ale najpierw podciągnij sobie popręg i wyreguluj strzemiona. - chłopak zabrał się właśnie do podciągania popręgu, jednak klacz nie była tym zachwycona, toteż po chwili oberwał ogonem po twarzy. Ja oczywiście zaczęłam się śmiać, na co on spiorunował mnie wzrokiem. Kiedy już zrobił to, co powinien, wyjechaliśmy na mniej więcej udeptane kółko, a ja usiadłam wygodnie na skrzynce, stojącej na środku.
- Dobra, zrób sobie z pięć, sześć kółek stępem. - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił, ukazując aparat ortodontyczny. Popędził konia, widać było, że musi dość ciężko pracować łydkami. Kiedy wykonał te sześć kółek, kazałam mu jechać dwa w kłusie anglezowanym, a potem dwa w ćwiczebnym. Ja tymczasem zabrałam się do ustawiania drągów, kiedy były już ułożone, Jasiek otrzymał ode mnie polecenie przejechanie przez nie, z obydwu stron.
- Półsiad! I daj jej łydę przed każdym drągiem, bo potyka się o własne nogi! - wrzeszczałam do niego, gdyż niesamowicie denerwował mnie ociężały krok klaczy. Pod wpływem uderzenia palcatem jednak przyśpieszyła, a Janek znów pokierował ją na drągi. Przejechał prawie że prosto, toteż należała mu się pochwała.
- W miarę dobrze, tylko następnym razem wyprostuj jej szyję. - powiedziałam, patrząc krytycznie na jego uniesione pięty, na co on automatycznie je obniżył. Wtedy pozwoliłam sobie na szczery uśmiech.
- Na następnym zakręcie przejdź do galopu. - powiedziałam, wskazując jednocześnie nie na następny, a przeciwległy zakręt, co musiało go trochę zdezorientować. Jednak posłusznie zmusił klacz do galopu. Pod trzech kółkach pozwoliłam mu przejść do kłusa i zajęłam się ustawieniem niskiej stacjonaty. Świeżo wyczyszczony drąg błyszczał w popołudniowym słońcu, a ja byłam dumna, ze stajnia chyba dobrze się prezentuje.
- Ok, przy następnym kółku najedź szeroko na przeszkodę. Możesz zagalopować. - Janek przeszedł do galopu, po czym wykonał prawię idealny skok. Bardzo mnie to ucieszyło.
~*~
Po skończonej jeździe oraz rozsiodłaniu klaczy, spojrzałam z westchnieniem na niebo, zakryte w tej chwili ciemnymi chmurami. Za chwilę dołączył do mnie Jaś, który również spojrzał w górę. Mój wzrok jednak utkwił teraz w jego białym BMW, Jezu z jaką tęsknotą ja na nie patrzyłam. Co prawda, nie gustowałam w samochodach tego typu, jednak od zawsze marzyłam o własnych czterech kołach. Chłopak musiał to zauważyć.
- Podwieźć cię może? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam to, czego nie słyszałam już od dawna - troskę. Nie, powiem, bardzo chciałam, żeby mnie zabrał do domu, jednak nie chciałam się narzucać.
- Nie, nie trzeba, pojadę rowerem. - rzuciłam tylko w odpowiedzi, idąc w stronę siodlarni. Janek pobiegł jednak za mną.
- Daj spokój, przecież zaraz będzie lać. - powiedział, jednak teraz w jego głosie nie słychać było troski, tylko zmartwienie. Musiałam przyznać mu rację, jednak nadal czułam się niezręcznie na myśl siedzenia w jego aucie.
- Tym bardziej muszę się zbierać. - przyznałam ze śmiechem - A z resztą z cukru nie jestem, nie martw się. - dodałam wyciągając ze stojącego w kącie pomieszczenia worka świeże jabłko.
- To dla mnie? - zapytał, jak gdy by naprawdę myślał, że jabłko które trzymam w ręce, jest dla niego. Ja jednak tego nie podchwyciłam, toteż tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Wróciłam do stajni, przypominając sobie o niewypełnionej karze Janka.
- Ty z resztą masz do sprzątnięcia jeszcze trzy boksy. - powiedziałam, wskazując palcem na jeden z nich. On uniósł jedną brew, wyrażając głębokie zdziwienie.
- Żądam adwokata. - prychnął, po czym zajął się szukaniem wideł. Ja natomiast przystanęłam przy boksie mojego ogierka. Zwierzak natychmiast wychylił łeb boksu i zarżał cicho. Uśmiechnęłam się do niego, najpierw gładząc ganasze, a potem bawiąc się chrapami. Musiał wyczuć jabłko w mojej kieszeni, bowiem kiedy tylko zagłębiła się w bok, jego pysk wylądował na moim ciele. Strasznie mnie to łaskotało, toteż zaczęłam się śmiać. Jaś też musiał to usłyszeć, gdyż po chwili zauważyłam go stojącego w drzwiach boksu. Coyote także musiał go wyczuć, toteż po chwili pysk siwka wylądował w kieszeni kamizelki chłopaka. On także zaczął się śmiać. Swoją drogą, Coy był bardzo urodziwym ogierem. Siwy, rosły, bardzo dobrze zbudowany hanower. Byłam bardzo dumna, iż właśnie to ja dostąpiłam zaszczytu bycia jego właścicielką. Jaś zaraził śmiechem również mnie. Śmialiśmy się razem, co najwyraźniej musiało zdezorientować ogiera, gdyż stanął teraz między nami, przestępując z kopyta na kopyta, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło. Jednak opanowałam się, kiedy tylko mi się przypomniało jabłko, na które siwek czeka z zniecierpliwieniem. Wyciągnęłam je i na płaskiej ręce podłożyłam mu je pod pysk. Kiedy tylko je capnął, usłyszeliśmy krople deszczu obijające się o dach stajni. Mina mi zrzedła, gdyż musiałam albo jechać w deszczu, albo w aucie Jaśka.
- Ja nie zmuszam, możesz jechać w tym deszczu, bo przecież z cukru nie jesteś. - mrugnął do mnie wiedząc, że w tej sytuacji i tak się zgodzę. Pewnie, gdy bym nie miałam domu tak daleko, pojechała bym rowerem. W odpowiedzi wyszczerzyłam się wrednie do cieszącego się ze swojego zwycięstwa chłopaka.
- Ok, chyba możemy już iść. - uśmiechnął się do mnie, ja mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, za co skarciłam w duchu sama siebie. Jednak Jasiek był tak pociągający. Jego sterczące na wszystkie strony świata włosy, toń czekoladowych oczu... Znowu się skarciłam. Wyszłam ze stajni, podążając za chłopakiem. Nadepnęłam jednak tak niefortunnie, iż po chwili miałam leżeć na ziemi. Tak, miałam. W locie jednak poczułam na swoich plecach czyjąś rękę, nie musiałam się domyślać, czyją. Po chwili zobaczyłam przed sobą twarz Janka, która była teraz niebezpiecznie blisko mojej. Szczerze mówiąc, wiedziałam, co się za chwilę stanie, jednak nie chciałam protestować. Był naprawdę przystojnym facetem... Z głębokich rozmyślań wyrwały mnie jego usta, które spoczęły właśnie na moich. Czułam się w tej sytuacji coraz pewniej, toteż pocałunek zmienił się z nieśmiałego w coraz bardziej namiętny. Moje ręce błądziły w jego czuprynie, natomiast jego oplotły moją talię. Przerwał nam jednak samochód, który właśnie wjeżdżał na parking. Szybko podniosłam się na nogi, odsuwając się od chłopaka, jednak mój wzrok ciągle ukradkiem lądował na jego ustach, lub oczach, w których już byłam zakochana. Uśmiechnęłam się do niego, spuszczając głowę. Staliśmy teraz we dwójkę na brukowanym parkingu, oczekując na właśnie na osobę, która miała wysiąść z grafitowej Hondy Civic. Była nią oczywiście Margaux - moja dobra przyjaciółka. Dziękowałam Bogu, że zdążyłam usłyszeć samochód. Nie wiem, jak bym się tłumaczyła Margo, gdy by zastała mnie całującą się z Jasiem. Pomachałam do dziewczyny, a ona po chwili znalazła się przy mnie. Jaś oczywiście się do niej uśmiechnął, jednak ona musiała tego nie zauważyć, gdyż nie odwzajemniła gestu, na co on zaczął rozmowę.
- Cześć. Jestem Janek. - powiedział, jeszcze bardziej się wyszczerzając, jednak nie byłam pewna, czy szczerze. Nie byłam bym zdziwiona, gdyby wolał Margo. Była wysoka, szczupła, o pięknych blond włosach i błękitnych oczach. Jednym słowem - ideał dziewczyny.
- Margaux. - odpowiedziała. Jaś wytrzeszczył oczy, gdyż zapewne jeszcze nie miał do czynienia z francuską. No, zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Ale my się już będziemy zbierać. - uśmiechnął się ponownie, po czym skierował swój wzrok na mnie. Odwzajemniłam gest.
- Nie ma problemu. - mrugnęła, raczej do mnie, niż do niego, po czym ruszyła do siodlarni. Po chwili znajdowaliśmy się przy samochodzie chłopaka. Otworzył mi drzwi z przodu. Kiedy tylko weszłam, poczułam nagły wstyd, gdyż moje buty były w opłakanym stanie. Marnym pocieszeniem było to, że jego także.
~*~
Jaś zatrzymał auto. Wyszedł, po czym znów otworzył mi drzwi. Podał mi także rękę, jednak ja nie skorzystałam z pomocy. Nie lubię, kiedy nie mogę robić czegoś sama, tak jak ja tego chcę. Czuje się w takich sytuacjach dość nieswojo.
Odprowadził mnie pod drzwi, po czym objął w talii, przyciągając do siebie. "Zuza, znasz tego chłopaka zaledwie jeden dzień! Nie rób tego!" - w mojej głowie kłębiły się różne myśli na jego temat, zarówno te złe, jak i dobre. Po chwili jednak zauważyłam jego usta, od których dzieliły mnie milimetry. Jedyne co mogłam zrobić, to odwrócić głowę, toteż spoczęły one na moim policzku.

--------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że rozdział czwarty Wam się spodoba, Miśki. Zapraszam do komentowania! Chciała bym również podziękować, za wasze reakcje, gdyż poprzedni otrzymał tytuł "arcydzieła" cztery razy! Także dziękuje autorce opowiadania "Porażki są po to, by zauważać błędy", gdyż to jej komentarzy najbardziej mnie motywują. Wielkie dzięki! Zapraszam także na mojego aska, gdzie także możecie wyrażać swoje opinie o blogu ;)

3 komentarze = 5 rozdział

7 komentarzy: