środa, 11 marca 2015

Rozdział 2

"Kiedy dotknął mojego biustonosza, gwałtownie się odsunęłam, jednak jego ręka była dosłownie "przyklejona" do mojego ciała, toteż koszulka się rozdarła, jednak nie było to znaczne. Nie wahałam się. Od razu spoliczkowałam faceta, a po incydencie - nie informując o niczym Meli - wybiegłam z klubu."*

Otworzyłam oczy, jednakże za chwilę do ich zamknięcia zmusiły mnie ostre promienie słoneczne wpadające do mojego pokoju, co chwile zakrywane przez cień drzewa rosnącego niedaleko okna. Zaiste, dzień mógłby być wręcz idealny, gdyby nie fakt, iż w mojej głowie ciągle na nowo odradzała się krępująca dla mnie sytuacja. Szybkim ruchem zdjęłam z siebie cienką kołdrę, po czym wygięłam się, siadając na łóżku. Palcami u stóp lekko dotknęłam nagrzanego od słońca dywanu, w efekcie czego przeszedł mnie miły dreszcz. Wstałam, przeciągając się i ziewając. Szybko poszłam do łazienki, wzięłam gorący prysznic, po czym zaczęłam zakładać na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Kiedy biała bluzka oraz szorty w takim samym kolorze spoczęły na moim ciele, z szuflady pod umywalką wygrzebałam grzebień, którym zaczęłam przeczesywać długie do mniej więcej połowy kręgosłupa, poplątane kosmyki kasztanowych włosów. Spięłam je w kok, po czym udałam się do kuchni, aby przygotować śniadanie. Kiedy tylko przyszły mi na myśl ciepłe tosty, mój organizm dał o sobie znać, toteż szybko wrzuciłam chleb do tostera.
W trakcie jedzenia ukradkiem spojrzałam na zegar wiszący na stojącej przede mną ścianie. Ósma pięćdziesiąt siedem. Miałam godzinę i trzy minuty aby dotrzeć do położonej na rynku kawiarenki, w której pracowałam. Zdawałam sobie sprawę, iż stanowisko baristy nie jest może zbyt ambitnym zajęciem, aczkolwiek 1200 zł miesięcznie w pełni wystarczało na kupno jedzenia oraz płacenie rachunków, bowiem mieszkałam sama, w oddalonej o 2,5 kilometra w linii prostej od centrum, małej, aczkolwiek - moim zdaniem - przytulnej kawalerce. Wzięłam ostatni łyk soku, zmyłam naczynia, po czym w biegu chwyciłam torebkę, założyłam trampki, zakluczyłam i udałam się w kierunku mojego miejsca pracy. Droga była przyjemna, bowiem gdy tylko wyszłam, moje ciało oplotły promienie lipcowego słońca. Piętnaście minut przed rozpoczęciem mojej zmiany ukazał mi się szyld kawiarenki "Pomarańcza". Przyśpieszyłam kroku, a do samego lokalu praktycznie wbiegłam. Udałam się na zaplecze, po drodze witając się z moją szefową, a zarazem właścicielką restauracji Agnieszką, oraz inną pracownicą Izabelą. Szybko dobrałam się do mojej szafki, a po jej otwarciu chwyciłam czarny fartuch z logo kawiarni oraz z wyszytym moim imieniem. Westchnęłam, po czym uśmiechnęłam się patrząc na zegar. Za ladą stanęłam równo dziewiątej. Było wcześnie, toteż zapełnione były tylko dwa stoliki. Zniesmaczył mnie widok całującej się pary, gdyż przypomniał mi on tylko o dość niezręcznym zdarzeniu z wczoraj. Odwróciłam twarz, patrząc na ekspres do kawy, obok którego piętrzyły się papierowe kubki o różnych gabarytach. Oplotłam twarz rękoma, gdyż do moich oczu napływało coraz więcej łez. Usłyszałam dzwonek, co oznaczało, że klient właśnie przekroczył próg pomieszczenia. Nie wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić. Czy podnieść się, z twarzą zalaną łzami oraz szklistymi oczami, czy też udawać, że po prostu gdzieś wyszłam? Wygrała propozycja pierwsza, toteż gdy cała w łzach podniosłam się, reakcja trzydziestoletniego może mężczyzny była dość oczywista. Skrzywił się, jednak ani myślał o zapytaniu się, czy wszystko u mnie w porządku. Bardzo dobrze, gdyż nie byłam w tej chwili w humorze do opowiadania, dlaczego jestem w takim a  nie innym stanie. 
- Poproszę duże latte i kawałek ciasta czekoladowego. - powiedział, bardzo cicho
Kiwnęłam tylko głową na znak, że przyjęłam do wiadomości jego zamówienie i skierowałam się w stronę stojącego za mną ekspresu do kawy. Włożyłam saszetkę, powciskałam kilka guzików, kubek położyłam tam gdzie trzeba, a po chwili kawa była gotowa. Szybko podeszłam do szafki zawieszonej nad lodówką, aby wyjąć z niej czysty talerzyk, na którym za chwilę pojawił się kawałek ciasta czekoladowego, a obok niego widelczyk. Wszystko to podałam klientowi, po czym zaczęłam nabijać rachunek. 
- To będzie razem dwanaście pięćdziesiąt. - powiedziałam, jednocześnie promiennie się uśmiechając, co miało zamaskować wysychające już łzy. Mężczyzna zaczął szukać drobnych w portfelu, a po chwili na ladzie wylądowały banknot dziesięciozłotowy, dwuzłotówka i moneta pięćdziesięcio-groszowa. Wzięłam pieniądze z lady i umieściłam w kasie. Przez ten czas trochę się uspokoiłam, toteż wyglądałam znacznie lepiej. Miałam nadzieję, iż już dzisiaj nie doprowadzę się do tego stanu, gdyż źle by się to odbiło na mojej pensji. Zamknęłam powieki, zamyślając się na chwilę. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie dzwonek oznaczający przybycie następnego klienta. Otworzyłam szeroko oczy, uśmiechając się. Młody chłopak podszedł do lady, opierając się o nią łokciem.
- Pamiętasz mnie? - zapytał ze zmieszaniem na twarzy. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, po czym cały wczorajszy wieczór przeleciał mi przed oczami. Miałam przed sobą te sytuację już dzisiaj kilka razy, jednak w tej chwili nie mogłam już tego wytrzymać. Chciałam jednak zachowywać się dość poważnie, toteż zacisnęłam usta i zignorowałam jego pytanie.
- Co panu podać? Polecam muffiny jagodowe, świeżo pieczone. - wycedziłam przez zęby, starając się nie okazywać żadnych emocji, jednak nie najlepiej mi to wyszło.
- Słuchaj, naprawdę cię przepraszam, wtedy nie wiedziałem, co mam zamiar zrobić. - gdy tylko dobiegły do mnie te słowa, miałam ochotę wyśmiać go ironicznie. To, co powiedział nie zrobiło na mnie wrażenia.
- Albo Pan coś zamawia, albo proszę opuścić lokal. - znów cedząc przez zęby starałam się wypowiedzieć, nie okazując emocji, jednak akcent na "opuścić" wyraźnie zdemaskował moje zdenerwowanie oraz wściekłość.
- Dobrze, w takim razie poproszę te cholerne jagodowe muffiny. - powiedział, najwyraźniej równie wściekły, jednak najprawdopodobniej dlatego, iż nie dałam mu się okręcić wokół palca. Byłam bardzo zadowolona z jego reakcji. Szybko podeszłam po talerzyk, nałożyłam ciastko a obok niego spoczął widelczyk do ciasta.
- Proszę bardzo. To będzie pięć złoty. - uśmiechnęłam się sztucznie, a słowa wylatywały ze mnie jak z gadającej lalki. Na ladzie wylądował banknot o nominale stu złotych, który zapewne miał doprowadzić mnie do białej gorączki, gdyż nie wiedziałam, czy będę miała jak to rozmienić. Na szczęście, miałam, a gdy chłopak zabierał pieniądze z lady, posłałam mu uśmiech, który po chwili przekształcił się w grymas, mający wyrażać moje obrzydzenie w stosunku do jego osoby. On spiorunował mnie wzrokiem, jednak ani myślał o zabraniu mufinny ze sobą. Wyszedł bez słowa. Westchnęłam, gdyż nie wiedziałam co zrobić z ciastkiem. W końcu sama je zjadłam, gdyż inaczej musiała bym ten smakołyk zapewne wyrzucić. 
O trzynastej moja zmiana dobiegła końca. Schowałam fartuch do szafki, pozmywałam pozostawione przeze mnie w zlewie brudne naczynia po czym udałam się na zaplecze, aby wyjść tylnymi drzwiami. Pogoda była dokładnie taka sama, jak rankiem. Słońce świeciło, a błękit nieba nie był zmącony przez chociażby najmniejszą chmurę. Głęboko wciągnęłam powietrze, próbując cieszyć się pogodą i dzisiejszym dniem, jednak nie było to dla mnie łatwe. Skierowałam swój krok do domu.
W połowie drogi, wyciągnęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Trzynasta osiemnaście. Gdy wyłączałam go, w szybce zauważyłam jednak coś, a raczej kogoś, przez co znów przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. W każdej chwili byłam gotowa do szaleńczego biegu, jednak mój dom był niedaleko, toteż postanowiłam udawać, że go nie widzę. Jednak nie trwało to długo, gdyż niecałe pięćset metrów przed moim upragnionym schronieniem ukradkiem zauważyłam podnoszącą się rękę chłopaka. W jednej chwili zaczęłam biec, jednak on zdążył chwycić mój łokieć. Szarpnął nim, zatrzymując mnie, przez co prawie się przewróciłam. Stanęłam, jednak nie planowałam zostawać w tym miejscu długo.
- Co ty sobie wyobrażasz człowieku?! Że co?! Możesz tak po prostu do mnie podchodzić i co?! Co ty sobie w ogóle myślisz?! - nie panowałam nad tworzącymi się co chwilę nowymi pytaniami, przez co trochę go zdezorientowałam. Miałam nadzieję, że w ten sposób sprawię, aby ten chłopak raz na zawsze się ode mnie odczepił.
- Słuchaj mnie, chociaż chwilę... - powiedział, nareszcie puszczając mój łokieć, z którego powoli zaczynała odpływać krew
- A niby czemu? Nie sądzę, abyś miał mi coś ciekawego do powiedzenia. - prychnęłam w jego stronę, jednocześnie z całej siły kopnęłam leżący niedaleko mnie kamień, on jednak sprawnie wykonał unik, przez co uniknął uderzenia, które - nawet jeżeli zostały by mu zadane - nie było by zbyt bolesne.
- Ja naprawdę wtedy nie panowałem nad sobą rozumiesz?! NIE CHCIAŁEM TEGO! - zaczął się unosić, najwyraźniej sfrustrowany tym, że dotąd nie chciałam uwierzyć w żadne z jego słów, a cała sytuacja nie miała w najbliższym czasie się zmieniać. Korzystając z chwili nieuwagi chłopaka, puściłam się biegiem w kierunku niewielkiej kamieniczki, w której znajdowała się moja kawalerka. Czułam na swoich plecach jego oddech, jednak nie miałam siły odwrócić się i sprawdzić, czy on naprawdę za mną biegnie. Moim jedynym celem było teraz zamknięcie się w jednym z przytulnych kątów mojego domu. 
~*~
Dzień później

Wstałam, cała w nerwach. Prawie w ogóle nie spałam, ze względu na wczorajszą sytuację. W gruncie rzeczy, chłopak jest dupkiem, aczkolwiek niezwykle pociągającym. Westchnęłam, aby uporządkować w głowie myśli, które dotąd kłębiły się bez żadnego ładu i składu. Muszę wyznać, iż zawsze w takich sytuacjach nuciłam sobie jedną z piosenek Beatelsów, Nirvany czy Black Veil Brides. Uspokajało mnie to, sama nie wiem, w jaki konkretnie sposób, aczkolwiek ważne było to, że działało. 
- Yesterday...All my troubles seemed so for away - nuciłam wstając i udając się do łazienki, aby następnie wziąć zimny prysznic. - Now it looks as though they're here to stay - szeptałam kolejne wersy, coraz bardziej się rozluźniając. Po odświeżeniu się, uczesaniu oraz ubraniu skierowałam swój krok do kuchni, aby zrobić sobie coś na śniadanie. Muszę przyznać, iż mimo nieprzespanej nocy wstałam bardzo wcześnie. Gdy kończyłam śniadanie nie było jeszcze ósmej, jednak postanowiłam iść do pracy dłuższą drogą, gdyż pogoda nie zmieniła się od wczoraj. Kiedy tylko wyszłam, zauważyłam na wycieraczce kartkę, co więcej - z napisanym na niej moim imieniem. Ostrożnie podniosłam przedmiot, po czym zabrałam się za rozchylanie rogów.
Będę u Ciebie w domu o 17.
Jaś.
To co zobaczyłam na tej kartce zdziwiło mnie, gdyż w sumie nie wiedziałam, czego mam się po chłopaku spodziewać.

--------------------------------------------------------------------

*Pomysł umieszczenia fragmentu poprzedniego rozdziału od Ani, autorki "You Saved My Life, Jaś"

Jest rozdział drugi, mam nadzieję, że w waszej opinii jest trochę lepszy od pierwszego, który - według mnie okazał się być totalną porażką. 1595 słów jedynie, następnym razem postaram się o więcej. Następny rozdział opublikuję, kiedy pojawią się trzy opinie ;)
PS: Wiem, wiem, że przed chwilą był Remek, a teraz Jasiu, no ale jeden odcinek wystarczył <3
Zapraszam na ask'a: http://ask.fm/FlorenceMontrose

4 komentarze:

  1. http://iloveyoujdabrowsky.blogspot.com zapraszam do mnie ;* Pisz dalej :) Jestem nawet ciekawa co się stanie, chociaż poprawiłabym kilka rzeczy i dodała więcej opisów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, dzięki. Na następny raz się bardziej postaram ;)

      Usuń
  2. No ... teraz pewnie zlecą się na mnie firanki, ale nie mam pojęcia co tam robi mój mąż ??? Ale dobra, chcę wiedzieć co dalej :D

    OdpowiedzUsuń